Jestem przeciwniczką dawania małym dzieciom telefonów i tabletów do zabawy – w restauracji, w samolocie, w kolejce do lekarza. Nie cierpię widoku dziecka jedzącego przy tablecie. Sciska mnie w żołądku. Właściwie, co mnie to obchodzi. Niech każdy robi ze swoim dzieckiem, co chce. Ale jakoś nie mogę do tego podejść bez emocji. Jak to jest możliwe, że rodzice nie zdają sobie sprawy z tego, że krzywdzą swoje dzieci. Przykłady z ostatnich tygodni. Znajomi z 1,5-rocznym chłopcem. Czas na podwieczorek. Wyciągają słoiczek z owocami i w tym samym momencie smartfon. Szczerze? Wolałabym, żeby moje dziecko nie zjadło tych owoców, niż podsuwać mu je pod nos razem ze smartfonem. Zwłaszcza, że nie dają mu nawet opcji zjedzenia podwieczorku bez towarzystwa ekranu.
Swiąteczna gorączka. Kolega z pracy kupił 2 tablety dla chłopców w wieku 4 i 5 lat. Po co? Bo lubią oglądać bajki na youtubie i będę używali edukacyjnych aplikacji. Czy my wszyscy powariowaliśmy? Dane za Wyborczą, 64 procent polskich dzieci już w połowie pierwszego roku życia dostaje do zabawy tablet i smartfon. Ponad 40 proc. rocznych i dwuletnich dzieci w Polsce korzysta samodzielnie z tabletów lub smartfonów. W tej grupie niemal co trzeci maluch ma do dyspozycji jedno z tych urządzeń codziennie lub prawie codziennie!
Nikt mnie nie przekona, że edukacyjne aplikacje rozwijają! Rozwija zabawa, najlepiej ta bez zabawek, gdy dzieciaki muszą same je sobie wymyślać. Rozwijają książki. Rozwija przebywanie na świeżym powietrzu, wycieczki za miasto, taplanie się w błocie i wchodzenie na drzewa. Rozwija bycie z rodzicami skupionymi na swoich dzieciach. Nie, nie non-stop. Tyle, ile się da codziennie, chwila wspólnej zabawy lub wspólny posiłek, gdzie rozmawiamy z maluchem o jego sprawach. Przesuwanie palcem po tablecie w wieku 3 lat nie gwarantuje nam wychowania programisty. Jednak być może doprowadzi do tego, że dziecko będzie niecierpliwe i nie będzie umiało skupić się na wykonywanych czynnościach. Że nie będzie lubiło ruchu i aktywności na świeżym powietrzu.
W przychodniach we Francji wisi plakat, który nazywa się zasadą 3-6-9. Zero ekranów do 3 roku życia. Zero tabletów i smartfonów do 6 roku życia. Zero gier komputerowych do 9 roku życia. Coś w tym musi być. Pierwszego limitu nie udało nam się dotrzymać. Ale z resztą na razie sobie radzimy.
Nie, nie jestem matką idealną. Pomimo starań przy rozszerzaniu diety, jedno z moich dzieci je ograniczoną liczbę wybranych produktów. Nie zawsze mam siłę czytać dzieciom książki. Często siedzę przy komputerze w ich obecności. Czasami zasypiają na kanapie. Czasami tracę do nich cierpliwość. Ale mam je, bo bardzo tego pragnęłam i zdawałam sobie sprawę, że wychowanie dzieci wiąże się z różnymi, mniejszymi i większymi wyrzeczeniami i zaciskaniem zębów.
Oglądanie bajek
Moje dzieci oglądają bajki. Nie codziennie. Chociaż był taki czas, że musiałam włączać telewizor codziennie, żeby móc zrobić kolację. W tygodniu zazwyczaj do godziny 20.00, czasami jeszcze dłużej, jestem z dziećmi sama. Dwoje 2,5-latków przyczepionych do twoich nóg nie pozwala na wiele. Telewizor był moim jedynym sprzymierzeńcem. Jednak zawsze korzystam z internetu lub DVD. Dzieciaki nie oglądają reklam, a bajki wybieram ja – na początku Peppa, klasyki Disneya, Pocoyo. Jeśli coś nowszego, to po polsku, w ramach nauki języka. Dlaczego telewizor? Bo stoi w domu i można go włączyć w określonych godzinach. Nie jest na każde zawołanie, jak laptop czy tablet. Nie można go zabrać ze sobą. Ku mojej radości, od wiosny zeszłego roku, dzieci praktycznie nie oglądają telewizji w tygodniu. Po powrocie z przedszkola zawsze mamy godzinę dla siebie – coś czytamy, budujemy z klocków. Zazwyczaj oboje tak się wkręcają w zabawę, że gdy zaczynam przygotowywać kolację, dalej bawią się unplugged.
Długie podróże samochodem
Od narodzin dzieci, przez 4,5 lat przejechaliśmy 130 000 kilometrów. A one z nami. Na początku wystarczała nam torba z różnymi zabawkami i książeczkami. Oczywiście w którymś momencie kupiliśmy odtwarzacz z 2 ekranami. Kilka razy uratował nas z opresji. Na przykład, gdy staliśmy 7 godzin na granicy hiszpańsko-francuskiej. Niezastąpiony jest zestaw DVD z klasykami Disneya. 7 płyt DVD, a na każdej kilka filmów. Jakiś czas temu odtwarzacz popsuł się. Na razie nie ma zastępcy i dzieciaki dają radę przejechać 500 kilometrów bez żadnej rozrywki. Wierzę w teorię, że dzieci powinny umieć nudzić się, patrzeć przez okno i oglądać zmieniający się krajobraz.
Wyjście do restauracji z bliźniakami
To nie jest tak, że mam dzieci, które od urodzenia potrafią zachować się w restauracji. To prawda, w Hiszpanii wyjścia z dziećmi do restauracji i barów to norma od wczesnych tygodni życia. Ponieważ generalnie jest głośniej, nie odczuwa się aż tak obecności dzieci. Wiadomo, że dobieramy miejsca pod dzieci. Nawet jeśli nie są to typowo kids friendly, to jednak nie zabieramy ich do restauracji z gwiazdką.
Ale my na codzień mieszkamy we Francji i tutaj sytuacja wygląda inaczej. Ludzie rozmawiają cichutko, króluje przytulne bistro, gdzie stolik stoi obok stolika. We Francji wolimy wyjazdy za miasto i pikniki. Jednak na dłuższych wyjazdach nie można piknikować w nieskończoność. Co zabieramy ze sobą? Na wielu zdjęciach nasze dzieciaki mają ze sobą plecak. To obowiązkowy ekwipunek na każde wyjście i wyjazd. Na początku dominowały w nim klocki Duplo. Z czasem rycerze Playmobil i inne figurki. Z kolei w naszym plecaku zawsze mamy kartki i flamastry. Tyle i aż tyle. To wystarcza na zajęcie dzieci w czasie czekania na obiad i gdy już zjedzą, a my mamy ochotę jeszcze trochę posiedzieć, dopić wino czy wypić kawę. Uwierzcie mi, można nauczyć dwójkę dzieci poprawnego zachowania w miejscach publicznych bez wciskania im przed oczy ekranów.
Podróże samolotem z bliźniakami
Ten sam plecak zabieramy do samolotu. Ten sam zapas kartek i pisaków, plus jeszcze jakieś książeczki, karty, zeszyty z naklejkami. Często podróżuję sama z dziećmi. To prawda, nie mogę sobie poczytać gazety ani mojej książki, którą naiwnie wkładam do plecaka. Ale wcale tego nie żałuję. Codzienna bieganina pozostawia we mnie poczucie niedosytu spędzania wartościowego czasu z dziećmi. Podróż to jest ten moment, gdy mogę być dla nich w 100%. A gdy dzieci czują, że poświęcamy im uwagę, potrafią się zachować i w samolocie i w pociągu i wszędzie tam, gdzie je zabierzemy. Jest tyle fajnych wydawnictw na rynku. Naprawdę nie ma żadnej filozofii w zorganizowaniu ciekawej podróży dzieciakom.
Co dalej z wychowaniem unplugged?
Moje dzieci nie żyją na bezludnej wyspie ani w odrealnionej bańce. Bywają w domach swoich amiguitos, mają starszych kuzynów, w restauracjach widzą inne dzieci. My korzystamy ze smartfonów, także w ich obecności. O co poprosiła Ada w liście do Sw Mikołaja? O tablet “taki na niby ale prawdziwy”. Co dostanie? Urządzenie do nauki angielskiego. Dlaczego nie tablet? Przecież można ściągnąć aplikacje do nauki języka. Pewnie można. Ale na razie jeszcze nie jest to dobry moment. Za jakiś czas opowiem Wam, czy prezent się udał i jak często do niego sięga. Na prawdziwy tablet musi poczekać co najmniej rok.
Jeśli nie tablet, to co? W tym wpisie opowiadam o naszej biblioteczce i ciekawych książkach dla małych odkrywców. Tutaj poczytacie o fajnym pomyśle na kreatywne zabawy na świeżym powietrzu.
2 comments
Zadziwia mnie, z jaką łatwością przychodzi maluchom obsługa smartfonów czy tabletów, zawsze kiedy widzę, że 2-latek potrafi włączyć sobie ulubioną bajkę na YouTube. Dlatego też podziwiam konsekwencję w wytrwaniu unplugged 🙂
Wydaje mi się, że coraz więcej rodziców zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że używanie od najmłodszych lat smartfonów nie tylko nie rozwija kreatywności, ale wręcz ją zabija. Bardzo przekonujący jest ten film opracowany przez hiszpański El Pais https://youtu.be/AF6zYsd4B-w