Jak się żyje we Francji? Tego pytania nie zadają już mi znajomi, bo wszyscy wiedzą, że nam się żyje wspaniale 😊Nie narzekamy ani na biurokrację, ani na słaby dostęp (czasami) do lekarzy, ani na różne niedociągnięcia w szkole. Moglibyśmy, ale szkoda mi energii na narzekanie. Prawdę mówiąc, żyjemy szczęśliwi w naszej bańce, otoczeni najpiękniejszymi krajobrazami w Europie i fantastycznymi ludźmi. Lubię Francję, jestem tu szczęśliwa. Lubię nasze miasteczko, chociaż nie jest tym najpiękniejszym w regionie 😊 Uwielbiam Prowansję. Jest mi tu po prostu bardzo dobrze.
Irytują mnie narzekania ludzi, którzy z jakiegoś powodu znaleźli się na emigracji we Francji (zawsze mnie zastanawia, czy ktoś ich zmusza do mieszkania tutaj?) i mają pretensje o wszystko i do wszystkich, a o Francuzach wyrażają się z pogardą. Nie czytam komentarzy na popularnym serwisie francuskiej Polonii, po co się denerwować. Biurokracja? Wskażcie mi kraj, w którym jej nie ma? Rożnego rodzaju przepisy i obowiązujące zasady? Mój schematyczny umysł uwielbia jasne reguły w przeciwieństwie do wolnej amerykanki tak powszechnej w krajach leżących trochę dalej na wschód. Ale nie oszukujmy się, na świecie nie ma miejsc idealnych. I nawet mnie irytują pewne rzeczy. I o tym jest ten post. Co mnie wkurza we Francji?
Psie kupy
Tak, to jest to, co mnie naprawdę wkurza we Francji. Jest ich mnóstwo i praktycznie wszędzie. Tu właściciele psów w wielkim poważaniu mają sprzątanie po swoich pupilach. I na pewno nie jestem jedyną osobą, którą to irytuje, bo ten temat pojawia się nawet w podręcznikach do francuskiego! Pojawił się także w kontrowersyjnym serialu Emily in Paris. I to jest prawda! Kupa na kupie, bo, jak nam wytłumaczyła nasza nauczycielka francuskiego, Francuzi twierdzą, że płacą już tyle podatków, że sprzątaniem powinny się zająć opłacane z tych podatków służby porządkowe. Osobiście uważam, że jest to jedna z najobrzydliwszych rzeczy na świecie i nie ma nic gorszego od tego, gdy w pośpiechu wskakujesz do samochodu i zdajesz sobie sprawę, że …, no właśnie…
Tajemnice restauratorów – Pas CB
To bardzo ważna informacja, gdy wchodzimy do restauracji. Często jednak można ją przeoczyć, bo jest wywieszona dyskretnie i niespecjalnie rzuca się w oczy. CB to karta płatnicza (carte bancaire), a PAS to pas, czyli nie ma możliwości zapłacenia kartą 😊 Świetnie, zwłaszcza wtedy, gdy już skonsumowało się posiłek, dopija kawę i kelner przynosi rachunek i uprzejmie informuje, że kartą nie zapłacimy, ale nie ma problemu, bankomat jest tu obok. Nieważne, że akurat nie tego banku, co trzeba 😉 Przy ostatniej takiej akcji pomyślałam sobie, że cudzoziemiec, który nie zna francuskiego, nawet jeśli już kartkę dojrzy, w życiu nie wpadnie na to, że PAS CB znaczy to, co znaczy. Zapytacie pewnie, jak to możliwe, że w XXI wieku nie można płacić kartą? Zdarza się, francuscy restauratorzy mają swoje sztuczki podatkowe, ale to już osobny temat 😉
Czy ktoś jeszcze używa czeków?
Wciąż w temacie środków płatniczych. Czy wiecie, że coś takiego jak czek istnieje i ma się całkiem dobrze? Tak, w kraju nad Sekwaną wciąż ich używamy. I muszę przyznać, czasami się przydają. Właściwie raz w roku. We wrześniu, gdy opłacamy z góry wszystkie zajęcia dodatkowe. Wtedy wręcza się czeki, można kilka, i w ten sposób rozkładamy opłaty na kilka rat, żeby przypadkiem w październiku nie zjechał nam z konta znienacka tysiączek lub więcej. Ale poza tym korzystamy rzadko. Praktycznie wcale.
Co innego starsze panie. Zdarza się – co prawda, od czasu, gdy przeprowadziliśmy się do Francji coraz rzadziej – że akurat gdy bardzo się śpieszysz, pani stojąca przed tobą w kolejce wyjmuje z przepastnej torby podłużną, sporą saszetkę i wtedy już wiesz, co się dzieje. Z tej bowiem saszetki wyjmuje czeki. Taki czek trzeba uzupełnić, wpisać całą kwotę słownie, przepuścić przez maszynkę, kasjerka musi coś na nim zanotować… a ty się bardzo, bardzo śpieszysz…
15 minut do zamknięcia sklepu…
Co jeszcze ciekawego może się wydarzyć sklepie? Można zostać wyproszonym! Tak, tak, na 15 (!!!) minut przed zamknięciem sklepu podchodzi ktoś z obsługi i grzecznie informuje, że czas już wyjść. Przypomniało ci się w ostatniej chwili, że potrzebujesz głównego składnika do kolacji? Nie łudź się, że wpadając do marketu 5 minut przed zamknięciem dasz radę cokolwiek kupić. „System już nie działa i kasy też nie” usłyszysz na pewno. System zostaje wyłączony na 15 minut przed końcem pracy. Więc gdy się sprawdza godziny otwarcia sklepów, trzeba brać poprawkę na ten ostatni kwadrans. Na początku było to bardzo irytujące, z czasem przyzwyczajasz się i uczysz od nowa kalkulować czas. A nawet osiągasz mistrzostwo w planowaniu dnia 😉
Francuska służba zdrowia – dostęp do specjalistów
Zapomnij o umówieniu się na wizytę w idealnym dla ciebie momencie. Zapomnij o znalezieniu dermatologa na już, a dobrego dermatologa w jakimś przyzwoitym terminie, na przykład w ciągu miesiąca. Nie mówiąc o dentyście, który przyjmie cię z bolącym zębem. Uwaga, piszę to z doświadczenia na prowincji. Być może w większych miastach jest trochę łatwiej. Powoli to także się zmienia dzięki aplikacjom typu Doctolib, co nie oznacza, że znajduję lekarza w najbliższej okolicy. Najczęściej, gdy chcemy w miarę szybko umówić wizytę, musimy udać się 60 km do Aix-en-Provence, co oczywiście rozbija dzień zupełnie. Jeśli to wizyta dzieci, po prostu zabierasz je ze szkoły, nikt nie będzie się dziwił.
Trzeba też wiedzieć, że we Francji płaci się za wizytę u lekarza, nawet tego rodzinnego. Z tutejszego ZUSu otrzymujemy potem zwrot do kwoty kontraktowej. Jeśli mamy wykupione dodatkowe ubezpieczenie tzw. mutuelle, otrzymamy zwrot w wysokości 100%, albo i nie. To też zależy od rodzaju ubezpieczenia, które wykupiliśmy. Na początku zaskakuje także brak typowych lokalnych ośrodków zdrowia. Tu nawet lekarze rodzinni mają swoje prywatne gabinety. I z doświadczenia muszę przyznać, że nie zawsze elegancki gabinet oznacza dobrego specjalistę. Lepiej polegać jest na tzw. „bouche-à-oreille”, czyli na opiniach zaufanych osób. Ale to już temat na inny post.
Strajki we Francji
Raz na jakiś czas (na pewno raz na trymestr, ale wydaje mi się, że częściej) przychodzi ze szkoły i/lub z ratusza mail z groźnym tytułem GRÈVE – strajk. Oznacza to tyle, że nie ma świetlicy przed i po zajęciach szkolnych, ani w czasie przerwy na obiad, tym bardziej nie ma obiadu w stołówce. Czyli trzeba odstawić dzieci do szkoły na 8:30, przyjechać po nie o 11:30, zabrać na obiad i odstawić znowu na 13:30, po czym odebrać o 16:30. Super! Dzień rozbity totalnie, a przecież nie wszyscy pracują zdalnie z domu! Uruchamia się wtedy sieć powiązań przyjacielsko-sąsiedzkich – ja biorę na obiad, ty odbierasz po szkole… W tych konkretnych godzinach można spotkać sporo grup składających się z 1 dorosłego ciągnącego za sobą co najmniej 4 maluchy. Największy biznes mają sieci fastfoodów w okolicach szkół, bo to przecież najłatwiej i najszybciej…
W taki dzień, w biurze nikt nie patrzy na ciebie źle, gdy zrywasz się o 16:00, żeby zdążyć do szkoły – wiadomo, strajk to strajk. Oczywiście jeszcze bardziej uciążliwe są strajki na kolei, zwłaszcza, jeśli ktoś korzysta z transportu publicznego, żeby dotrzeć do pracy. Ale to akurat nas na prowincji nie dotyczy.
Place zabaw we Francji lub ich brak
Jak już pewnie wiecie, jestem fanką fajnie zaprojektowanych placów zabaw. Uwielbiam te w Skandynawii, lubię te w Barcelonie. Poświęciłam im raz nawet cały post, o ten Place zabaw w Barcelonie. Uważam, że częste wizyty na dobrym placu zabaw sprzyjają rozwojowi najmłodszych dzieci pod różnym względem. Być może na północy Francji sprawa ma się inaczej. Moje doświadczenia z południa są takie, że place zabaw są często przestarzałe, rzadko odnawiane, jest ich mało i generalnie nic ciekawego. Nawet jeśli już jest to miejsce fajnie zaprojektowane, jak to w centrum Nicei czy w Montpellier, ponieważ jest to jedno w okolicy, tłumy są nie do opisania. Teraz taki stan rzeczy nie przeszkadza mi już tak bardzo. Jednak na początku naszego pobytu we Francji, zwłaszcza przy energicznych bliźniętach, bardzo to było irytujące.
Menu dziecięce w restauracjach
Pozostając przy temacie dzieci, jeszcze jeden irytujący fakt. W kraju, w którym gastronomia to dobro narodowe, w stołówkach szkolnych dba się (lub zaczyna) o zrównoważone posiłki, najlepiej przygotowane z produktów od lokalnych dostawców, w restauracjach menu dziecięce to wciąż te same dwie-trzy propozycje. To prawda, jeśli chce się trafić w gust większości, trudno o wymyślne potrawy. W innych krajach też nie są to jakieś rozbudowane pozycje. Ale na przykład w Hiszpanii ratują nas tapas. Włochy to raj dla dzieci, wiadomo.
Co więc proponuje się dzieciom we francuskich restauracjach? Praktycznie zawsze, zawsze mamy te same dwie opcje: nuggets lub steak haché, czyli smażone mięso mielone, do tego oczywiście frytki. Czasami zdarza się pâtes, czyli makaron, ale uwaga – często bez żadnego sosu! Po prostu ugotowany makaron, który dzieciaki posypują serem. Jeśli jest opcja z szynką – to jest to rzucony na makaron kawałek szynki. Do picia proponuje się coś, co moim zdaniem w ogóle powinno zostać zabronione – sirop, czyli słodki koncentrat owocowy, który rozcieńcza się wodą. Do tego zazwyczaj boule de glace, czyli gałka lodów. Taki zestaw kosztuje od 8 do 15€! Czasami więc dla urozmaicenia zamawiamy po prostu jedno z dań głównych i dzielimy między dwójkę dzieci.
Tematem kulinarnym kończę moje „narzekania” na moją francuską codzienność, która, jak już zaznaczyłam na wstępie, jest wręcz idyllą – od jogi pod drzewkiem oliwnym zaczynając, na dzieciach biegnących w podskokach do uwielbianej szkoły kończąc 😊
Więcej o życiu we Francji
Jeśli jeszcze nie czytaliście pozostałych postów z Francji, przypominam ten o przedszkolu we Francji i ten o pierwszej klasie we Francji.
Jeśli planujecie podróż do Francji, musicie koniecznie ściągnąć sobie mój darmowy eBook Planowanie Wakacji we Francji. Wystarczy zapisać się na newsletter.
Jeśli chcecie zaplanować niezapomniane wakacje w Prowansji, koniecznie musicie zajrzeć do mojego eBooka Rodzinne Wakacje w Prowansji.